30 lis 2012

Studia / Przyszłość - druga część odpowiedzi.

Druga część odpowiedzi, tym razem kilka dotyczące moich studiów/ studiowania w UK, a dalej pytania o przyszłość- co chciałabym robić po szkole, gdzie mieszkać, jak wyobrażam sobie swoje życie za 10 lat i tym podobne.

Edukacja

Ja jestem bardzo ciekawa wszytskiego odnośnie Twoich studiów, wiem ze studiujesz w Anglii i chciałabym wiedziec czy musiałaś zdawać A levels przed zapisami na uniwersytet, czy wzięłaś pożyczkę na studia, opłacasz je sama, a moze masz stypendium? Moze mogłabys zrobic posta odnosnie tego, bo jestem pewna ze wiele osób jest bardzo ciekawych odnosnie tego tematu! Ahh i jeszcze czy ciezko jest się dostać i utrzymać.
Nie wiem co to są A levels, ale nie musiałam ich zdawać. Tak, dostałam pożyczkę na studia, a spłacanie zacznie się, kiedy roczne zarobki sięgną 15tys funtów. Miej na uwadze, że od tego roku nowi studenci płacą 7tys funtów rocznie. Pożyczka jest oczywiście nadal możliwa i spłacać zaczyna się od zarobków w wysokości 21tys, no ale i tak przesadzili z tymi kosztami.
Nie ma tutaj czegoś takiego jak stypendium naukowe, ale ostatnio dowiedziałam się, że jak wiele innych osób prawdopodobnie kwalifikuje się do "zapomogi" w wysokości 750 funtów. Brytyjczycy czy osoby mieszkające od kilku lat w UK mogą dodatkowo dostać pożyczkę na mieszkanie.
Nietrudno jest dostać się, na niektóre kierunki na pewno łatwiej niż w Polsce, bo szkół i kierunków jest bardzo wiele. Utrzymanie się samemu też nie jest bardzo trudne, zajęć jest niewiele, więć jest czas na pracę part time. Nie planuję takiego posta, ale może dodam zdjęcia ze swojej uczelni i wtedy napiszę o niej kilka słów.

Co myslisz tez o UCB, szkola nie jest za bardzo renomowana, myślisz ze to był dobry wybór tam uczęszczać (przynajmniej w porownywaniu ze szkolami do jakich mogla bys sie dostac w Polsce)? Wiem, ze lubisz kierunek, który studiujesz, ale czy wybor szkoly byl prawidlowy?
Lubię UCB (pomijając fakt, że ogólnie nie lubie szkół;) ). W Polsce mogłabym trafić tylko gorzej, bo przede wszystkim nie ma u nas kierunku, który przypominałby mój. Po drugie za żadne skarby nie dałabym się namówić na pójście po raz kolejny naszym systemem edukacji.
A co do renomy szkoły to nie ma ona dla mnie większego znaczenia. Zresztą UCB należy do University of Birmingham i na koniec otrzymam dyplom tego uniwersytetu. Od uczelni bardziej liczą się indywidualne możliwości studenta i przede wszystkim kierunek jaki się studiuje, chyba wszyscy o tym wiemy. Food and consumer management jest wysoko oceniany jeśli chodzi o kierunki na mojej uczelni,  a zatrudnienie w przemyśle żywieniowym wśród osób, które go ukończyły wynosi ponad 75%. Gdybym miała wybierać jeszcze raz, wybrałabym tą samą uczelnię

Żałujesz, że wybrałaś szkołę w UK zamiast jakiejś amerykańskiej?
Nie. W Stanach mogłabym finansowo pozwolić sobie tylko na dwuletni community college, a nie uniwersytet, czyli niższy poziom, wyższa cena (dla studentów międzynarodowych), a w UK dostałam pożyczkę i za 1,5 roku kończę studia.

What was your English language test score when applying to UCB?
Not very high, around 80/120 in TOEFL.

Czy aby studiować za granicą (UK, USA) wystarczy polska matura? I jesli mogę wiedzieć do zdawałaś na maturze co pozwoliło Ci teraz studiowac swój kierunek? 
Tak, polska matura wystarczy, ale trzeba jeszcze zdać test z języka angielskiego typu TOEFL czy IELTS. Ja zdawałam rozszerzoną biologię, niemiecki, angielski i podstawowy polski. Miej na uwadze, że w Anglii nie patrzy się tylko na wyniki z matury, ale też ewentualne doświadczenie w pracy, wolontariaty, personal statement (list motywacyjny), w którym przedstawiasz swoją osobę. W moim przypadku myślę, że list miał największe znaczenie.


------------------------------------


Przyszłość


Jakie są Twoje plany zawodowe na przyszłość (po studiach)? To już nie pytanie, ale życzę, żebyś zwiedziła cały świat i spotkała na swojej drodze jeszcze wielu równie inspirujących ludzi, jaką sama również jesteś :)
Dziękuję! Mam wrażenie, że w życiu będę robiła wiele różnych rzeczy, których teraz nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Na chwilę obecną, patrząc na to co robię, bloga, studia i praktyki z nimi związane zmierzam w kierunku mediów, więc zobaczymy czy coś z tego wyniknie. Z drugiej strony nie napalam się na żadną karierę i bardzo możliwe, że po studiach będę miała ochotę na dłuższą podróż albo naukę hiszpańskiego gdzieś, gdzie życie nie jest drogie, a ocean blisko. Zostało jeszcze 1,5 roku więc do tego czasu może wpaść mi do głowy wiele różnych pomysłów.

  
Jaki obraz siebie widzisz za 10, 20 lat?
10 lat temu nie przyszłoby mi do głowy, że będę studiować w Anglii, podróżować w takim stopniu, interesować się jedzeniem i fotografią. Zastanawiam się czy za 10 lat też nie będę w kompletnie innym miejscu, ale zazwyczaj zmiany w dorosłym życiu bywają mniej drastyczne w porównaniu do okresu nastoletniego. Za 10 lat widzę siebie robiącą po prostu coś, co lubię, zadowoloną z życia.
Ciężko powiedzieć czy będę mieć już rodzinę, nie mam pojęcia.

Zamierzasz mieć kiedykolwiek dzieci/ męża? Założyć rodzinę co będzie rownież znaczyło rezygnacje z wycieczek ( na pewno na pocztaku), rezygnacje z wolnosci itd?
Zamierzam mieć męża i dzieci, a jednocześnie nie zamierzam rezygnować z robienia tego co lubię. Wolnością może być też otoczona reszta rodziny. Będzie ciężej, ale wszystko da się zrobić, a czasem trzeba się poświęcić, to normalne. Z drugiej strony jestem od tego tak daleko, że nie wiem jakie będą moje cele i marzenia, kiedy nastanie moment założenia rodziny. Może za 10 lat będę pasjonować się szydełkowaniem i wystarczy mi domowy fotel do spełniania się;)

Boisz sie ze coś może przerwać dotychczasowe życie jakie prowadzisz? Chodzi mi o chorobę, wojnę, jakieś inne okoliczności? Ja sie tego boję.
Nie boję, ale zdarza mi się pomyśleć, że jak skończę te studia i nadejdzie moment na który czekam od dawna, to może akurat wtedy stanie się nagle coś złego, może nie tyle wojna, ile zachoruje lub umrze ktoś z moich bliskich.

Myślisz o powrocie do Stanów na stałe? San Francisco czy Nowy Jork?
Myślę o powrocie, ciężko powiedzieć czy na stałe, bo przede wszystkim to- nic na siłę. Sam proces ubiegania się o dłuższy pozbyt i legalną pracę jest skomplikowany i trochę ogranicza wolność, więc nie jest to coś, na czym bardzo mi zależy. Zobaczymy co przyniesie życie. Nie wiem które miasto bym wybrała, najlepiej lato w Nowym Jorku, a zimę w San Francisco;).

Lista miejsc które chcesz jeszcze odwiedzic, pewnie jest ich dużo ale tak chociaż wymienić 5.
Przykładowa piątka: Argentyna, Chile, Nepal, Mozambik, Iran.

Gdzie chciałabyś kiedyś zamieszkać na stałe?
Gdzieś gdzie pogoda nie wymaga noszenia zimowych kurtek, albo gdzie miesięcy z dobrą pogodą jest więcej niż tych zimnych/wietrznych/deszczowych. Gdzie jest dużo dobrego jedzenia i blisko do oceanu. Nie znalazłam jeszcze miejsca, o którym mogłabym pomyśleć "o, tutaj chciałabym spędzić resztę życia". Jest wiele w których chiałabym pomieszkać, czy wrócić do tych, w których mieszkałam, ale nie z decyzją, że muszę tam zostać na zawsze.

Czy zamierzasz wrócić do Polski po studiach? 
Nie zamierzam, ale nie wykluczam całkowicie takiej opcji, jeśli chodziłoby o jakiś okres czasu. Wtedy musiałaby to być albo Warszawa (ze względu na pracę), albo Zielona Góra, żeby nacieszyć się porządnie domem, rodzicami i psami;).

Jakie masz pomysły na pracę po studiach? Są już jakieś realne plany? Planujesz zostać w UK czy gdzieś indziej mieszkac? 
Nie planuję mieszkać w UK, ale gdyby trafiła mi się bardzo fajna praca w Londynie to mogłabym zostać tu na dłuższą chwilę. Ciężko powiedzieć kiedy, ale chyba będę też celować w Australię. Nie mam teraz konkretnych planów na pracę poza tym, że wiadomo z czym chciałabym, żeby była związana. Nie jestem poza tym pewna, czy zaraz po studiach będę jej na poważnie szukać czy wymyślę jeszcze coś innego.



Quo vadis? czy Twoje życie to niekończąca się przygoda i podróż (czy takie jest założenie)? Czy myślisz albo jesteś pewna, że któregoś dnia po prostu nadejdzie ta chwila na tak zwany settlement?
Bliżej mi do tej niekończącej się podróży/przygody, chociaż zdaje sobie sprawę, że za ileś lat moje życie może bardzo różnić się od teraźniejszego. Na chwilę obecną wiem, że mam jeszcze wiele do zrobienia, a czy to wszystko mnie zmęczy, czy wręcz przeciwnie, nieustannie będę poszukiwała przygód i wrażeń, to się okaże.

Czy myślisz o napisaniu kiedyś książki?
Talentu literackiego nie mam, ale jeżeli coś chodzi mi po głowie, to przewodnik w stylu tych, które tworzę na blogu. Nie takie tradycjny, tylko z nastawieniem na ciekawe miejscówki. Mógłby to być również przewodnik kulinarny po kilku miastach świata z nastawieniem na street food czy jedzenie w lokalach na każdą kieszeń, no przynajmniej nie ekskluzywnych, na które stać tylko elitę. Strona wizualna byłaby też na pewno ważna.

Czy planujesz w przyszłości naukę jakiegoś języka? Czy masz może planach odświeżenie niemieckiego?
Uczę się hiszpańskiego, więc chciałabym kontuować przynajmniej do poziomu średnio-zaawansowanego, a dalej zobaczymy co jeszcze będzie mogło mi się przydać, albo gdzie zamieszkam. Mogłabym przenieść się na jakiś czas do Berlina, a jeśli rzeczywiście będę mieć taki zamiar, to odświeżę niemiecki, bo chociaż przez nieużywanie języka ciężko przychodzi mi wypowiadanie się, to nadal sporo rozumiem. 

Jakie cele są przed Tobą?
Biorąc pod uwagę miejsca w których już byłaś, uważam, że nie jest dla Ciebie problemem zobaczenie pozostałej części świata(kwestią są tylko pieniądze, które na te podróże trzeba zdobyć), gdzie więc tkwi obecnie wyzwanie?
W sposobie podróżowania i fotografii. Chciałabym poświęcić więcej uwagi ludziom, kulturze, zagłębiać się w kuchnię, poznawać ją np. od strony garnka babci w czyimś domu. Może będą to również wyzwania fizyczne/psychiczne. Myślę, że to będzie się zmieniać z czasem, więc ciężko mi odpowiedzieć jednoznacznie. Do tego na pewno zależy mi na wyzwaniach fotograficznych. Nie tylko pstrykanie fot jak do tej pory, które nie kosztują większego wysiłku i można znaleźć je na wielu innych stronach. Nie czuję się zbyt dobrze z tą przeciętnością, ale samo nic z nieba nie spadnie i wiem, że aby się poprawiać, trzeba dać z siebie znacznie więcej, założyć sobie zadania, które nie będą łatwe w realizacji.

28 lis 2012

Pierwsza część odpowiedzi.

Nie wiem dokładnie ile dostałam od Was pytań, ale myślę, że ponad 150. Jest ich za dużo, żeby odpowiedzieć na wszystkie w jednym poście, dlatego podzieliłam je na kilka części i będę je dodawać co jakiś czas. Zacznę od tych wiążących się z przeszłością i uczuciem samotności, czy dyskomfortu w związku z ciągłym przebywania poza domem, bo trochę takich pytań się przewinęło;).

Czy masz jakieś wspomnienie/wrażenie/smak/zapach, które/y kojarzy Ci się z pierwszą (lub jedną z pierwszych) podróży?
Smak, zapach, raczej nie, prędzej wspomnienia z miejsc. Najwcześniejsze mam chyba z wyjazdu do Międzyzdrójw jak miałam 3 lata. Później jakieś urywki z Berlina, pewnego wyjazdu w góry, pamiętam też różne rzeczy z Danii, a nie miałam wtedy chyba więcej niż 4 lata.

Wiem że trenowałaś w przeszłości pływanie, jak to wyglądało na co dzień? Czy było ciężko pogodzić naukę z treningami? Jakie były Twoje największe sukcesy? Pytam bo sama jestem sportowcem i interesuje mnie ten temat :)
Przez część podstawówki, całe gimnazjum i liceum od PON-PT wstawałam ok 5:20 (w sobotę po 6), o 6 zaczynałam trening. 2:15h spędzonych w wodzie, a później zajęcia w szkole do 13-15 i z powrotem na basen. Godzina siłowni czy zajęć na sali, a później znowu 2:15 w wodzie. Dziennie pływaliśmy po 10-14km, w roku wychodziło to ok 1500-2000km. Po treningu jeszcze często miałam zajęcia typu gra na pianinie, angielski, korki z matmy, więc do domu najwcześniej wracałam przed 18, a w niektóre dni przed 20. Do tego wyjazdy na zawody, obozy, czasami przez kilka tygodni nie było dnia, w którym nie byłabym w basenie. I jeszcze to wszystko trzeba było pogodzić z nauką. Ciężka sprawa. Każdego dnia byłam wykończona i sama nie mam pojęcia jak przez tyle lat dawałam radę. Z sukcesów: byłam kilkukrotną medalistką Mistrzostw Polski swoich kategorii wiekowych, a największym był finał mistrzostw Polski seniorów. Nawet stałam raz na podium z Otylią Jędrzejczak, ale to w związku z medalem w sztafecie;).
Jaką byłas nastolatką przed liceum? Wiemy tylko, że wysportowaną i pianistką, możesz coś więcej opowiedzieć? 
Nie sprawiałam rodzicom problemów, ale zawsze byłam szczera (często do bólu), sarkastyczna/złośliwa, mówiłam co myślałam i momentami obrywało mi się za to w szkole czy na treningach. Pływanie pochłonęło doszczętnie moje nastoletnie lata i większość wspomnień z tamtych lat wiąże się właśnie z trenowaniem. Poza tym od zawsze miałam tendencje do bycia chłopczycą, więc w podstawówce, jakoś do 5-tej klasy ubierałam się przede wszystkim na sportowo, byłam takim małym dresiarzem ;).

Z tego co wyczytałam na blogu to wiem, że od małego podróżowałaś z rodzicami, a co i kiedy skłoniło cię do podróży na własną rękę?
Podróżowanie samemu ma bardzo dużą zaletę, możesz w ciągu kilku minut podjąć decyzję o wyjeździe, nie musisz nikogo pytać i czekać na odpowiedź, przekonywać, dostosowywać sie, kiedy w tym czasie znikają tanie bilety;). Jak już poczułam się wystarczająco pewnie, to w końcu sama wybrałam się w podróż.

Czy gdybyś mogła cofnąć czas i jeszcze raz podjąć decyzje co chcesz robić po maturze, zmieniłabyś coś?
Tak, nie poszłabym od razu na studia, wyjechałabym za granicę, do pracy/ na wolontariat/ została au pair czy cokolwiek innego. Niestety tak jak większość ludzi, zostałam przygnieciona przez presję i oczekiwania całego świata, że po liceum należy iść na studia. Ale w porę je znienawidziłam, wylałam litry łez i wyrwałam się stamtąd. To nie jest tak, że jakoś szczególnie żałuję tego wszystkiego, bo każda decyzja wiązała się z czymś pozytywnym, no ale gdybym zdawała maturę jeszcze raz to poszłabym troche inną drogą.
  
Kim jesteś dzisiaj w porównaniu do siebie sprzed kilku lat?
(koło ratunkowe do dziwnego pytania: jak Ty siebie widzisz i oceniasz, albo jak wracasz do domu rodzinnego po kilku miesiącach nieobecności-jak widzi Cię rodzina, np. mówią, że bardzo się zmieniłaś albo nabyłaś jakieś nowe cechy?)
Na pewno przewartościowałam sobie pewne rzeczy w ostatnich latach, patrzę na pewne sprawy inaczej, rozwinęłam się w kilku dziedzinach, dojrzałam, zmądrzałam, ale chakarkter w gruncie rzeczy mam ten sam. Z mamą rozmawiam średnio co drugi dzień, więc to też nie jest tak, że po pół roku wracam do domu i nagle rodzice widzą zmianę;).

Gdzie do tej pory mieszkało Ci się najlepiej? Dlaczego?
W Nowym Jorku, głównie z tego względu na to, że mieszkałam w sercu miasta i czułam się jak w centrum wszechświata. Zawsze coś się działo, metro działało przez 24h, jedzenie było wspaniałe. Odbywało się też mnóstwo wydarzeń kulturalnych, miasto jest bardzo fotogeniczne i mogłam codziennie odkrywać nowe miejsca i być zaskakiwana.

Czy początkowo prowadząc bloga mialaś myśli, że może on nie ma szans na wybicie, ze mało osob go odwiedza? Reklamujesz bloga na jakichś stronach czy sam zdobył popularność?
Ja nadal nie uważam, żeby ten blog się wybił i że odwiedza go dużo osób. Gdyby miał odnieść sukces, to pewnie już by się to stało. Czasami nawet głupio mi z myślą, że prowadzę go już tyle lat, a tak wolno posuwam się do przodu;). Początkowo nie zastanawiałam się nad tym ile osób będzie go odwiedzać, mało czy dużo i teraz też nie prowadzę go z tego powodu.
Nie reklamowałam bloga, ale są blogerzy, którzy mają go w linkach na swoich stronach i przez to trafiają do mnie nowi czytelnicy. Wiele osób trafia też przez Facebooka, wszukiwarki czy z polecenia znajomych.

-----------------------

Jak wyglądała Twoja pierwsza samotna podróż, ale nie jakaś zorganizowana wycieczka ze szkoły tylko taka w Twoim stylu ;)- tanie linie lotnicze, coachsurfing czy co to tam.
Wymienię dwie, bo po raz pierwszy skorzystałam samotnie z Couchsurfingu, kiedy wieku 20 lat postanowiłam przeprowadzić się do Londynu. Na pierwszych kilka dni zatrzymałam się u Couchsurfera, a w międzyczasie udało mi się znaleźć mieszkanie i po paru dniach pracę.
Z kolei kilkudniowy samotny wyjazd odbyłam dwa miesiące później do Porto w Portugalii. Znalazłam tanie bilety i zatrzymałam się u dwóch różnych Couchsurferów.
 W Porto u pierwszego Couchsurfera poznałam dwie Amerykanki i Norweżkę. Kilka dni później spotkałam je przypadkowo na ulicy i razem z moim drugim hostem wybraliśmy się całą paczką na  tradycyjne lokalne danie, francesinha. Do dzisiaj jesteśmy znajomymi na FB. Jedna z dziewczyn od niedawna jest mamą, druga mieszka w Sztokholmie, a trzecia skończyła Harvard i tam pracuje. Niby było to tak niedawno, a tyle się zmieniło...

Jesteś wspaniałą osobom, spełniasz swoje marzenia, podróżujesz. Nie czujesz się w tym wszystkim trochę samotna? Na pewno nie brakuje Ci przyjaciół i wsparcia rodziny, mówię o kimś kto byłby przy Tobie cały czas i dzielił z Tobą każdą z tych wspaniałych chwil.
Dziękuję! Rozumiem, że mowa o partnerze? Nigdy nie szukałam chłopaka na siłę, jeżeli się pojawi ktoś wyjątkowy to fajnie, ale bez drugiej osoby radzę sobie równie dobrze. Poza tym mam świadomość, że w mojej sytuacji miłość nie jest szczególnie mile widziana, bo wszystko zawsze kończy się na związkach na odległość. Bardziej zależałoby mi na grupce przyjaciół tu na miejscu.

Czy nie obawiasz się przed podróżą, że nie przyniesie Ci radości jeśli pojedziesz sama?
Czy jesteś na co dzień otwartą osobą, odważną i zagadującą w autobuach i pociagach czy raczej skrytą? Dzięki za inspiracje i motywację do działania:)
Cała przyjemność po mojej stronie;). Nie, ale ostatnio miewam takie obawy na myśl, że miałabym z kimś gdzieś jechać;).
Nie jestem skryta, ani nieśmiała, ale też nie jestem osobą której wszędzie pełno. Potrafię zagadywać obcych ludzi, to akurat nie jest problemem, ale rzadko mam powody, żeby to robić w codziennych sytuacjach.

Moje pytanie dotyczące bardziej kwestii psychicznej : osobiście zawsze gdy podróżuję po jakimś czasie zaczynam źle się czuć w nowym miejscu, zaczynam bardzo tęsknić za domem, zaczynam czuć dyskomfort. Czy to uczucie nie doskwiera Ci w podróżach?
Doskwierało do 12 roku życia, nie mogłam spędzić nocy poza domem, bo płakałam za mamą. Kiedyś na obozie tanecznym myślałam o wyskoczeniu z okna, złapaniu stopa i jechaniu przez pół Polski do domu, żeby tylko znaleźć się przy mamie. Patrząc na to jak żyję od kilku lat, aż nie chce się wierzyć :D.
A myśląc o dorosłym życiu to uważam, że to kwestia przyzwyczajenia, im więcej się wyjeżdża, tym bardziej się człowiek przyzwyczaja. No ale jeżeli coś innego sprawia, że czujesz się nieszczęśliwa, a przy okazji jesteś daleko od domu, to wtedy tęsknota jest najmocniejsza.

Czy bycie za granicą, częste i długie podróże nie przyczyniają się do braku prawdziwych przyjaciół? (lub też pogorszenie stosunków)? Bardzo nurtuje mnie to pytanie; dodam, że nie umiem żyć bez najbliższych mi osób, więc podróże (długie) są ciężką sprawą.
Nie przyczyniają się do braku prawdziwych przyjaciół, bo tych poznawałam również w drodze, ale do osłabienia kontaktów, owszem. A już najbardziej przyczynia się do tego ciągła zmiana miejsc zamieszkania. Od skończenia szkołę co chwilę mieszkam w innym miejscu. To jest mój drugi rok w Birmingham, ale moimi zeszłorocznymi znajomymi byli studenci międzynarodowi, z wymian, Erasmusa, którzy przed wakacjami wyjechali do domu i zostałam sama. Znowu. Radzę sobie bez problemu i kontaktuje się z ludźmi przez internet, ale z jakąś fajną ekipą byłoby tu przyjemniej.
 Jeden z ostatnich wieczorów w akademiku, jeden z najlepszych oraz przyjaciel którego brakuje mi tutaj szczególnie w tym roku, Marcin.
 
Przez to, że spotykasz dużo nowych ludzi, czy nabyłaś taką cechę, że nie chce Ci się ze wszystkimi gadać? Wiem, że pytanie jest dziwne i może wywołać wielkie wtf, ale nie masz tak czasami, że w pewnym momencie ludzie stają się przewidywalni i chcesz im po prostu powiedzieć, cut the crap? Albo może powinnam zapytać, czy przez podróżowanie stałaś się bardziej samotnikiem?
Nigdy nie byłam duszą towarzystwa, chodziłam własnymi ścieżkami, ale w ostatnich latach pogłębiło się to chyba jeszcze bardziej. Nie wiem czy fakt, że nie chce mi się ze wszystkimi gadać wynika z ilości spotykanych ludzi. Raczej chodzi o to, że szybko męczę się rozmową o niczym. Więcej słucham niż mówię, dlatego lubię, kiedy ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia.

Gdy planowałaś swój pierwszy wyjazd do US to nie myślałaś o tym że szybko odechce Ci się bycia tysiące kilometrów od rodziny i znajomych? Że to może być fajne ale tylko przez pewien czas?
Nie, myślałam, że będzie to świetna przygoda, że nie znudzi mi się szybko, no i tak właśnie było.
 
Venice Beach, LA

Jesteś na studiach w Anglii, właściwie jesteś tam sama. Ja mam 20 lat, pierwszy rok studiuję w Lublinie, miałam rok przerwy, poprawiałam maturę, nie poszło, pracowałam... i, żeby "nie marnować roku" dostałam się tylko na UMCS i tak zostałam. Wiem, że każdy człowiek jest inny, ale jak Ty sobie radzisz? Jak radziłaś sobie wyjeżdżając pierwszy raz do Anglii, później do Stanów, czy było ci ciężko? To nawet nie chodzi o tęsknotę za domem, ale nie potrafię odnaleźć się tutaj, wiem, że NY to zupełnie co innego, ale Tobie nie podoba się w Birmingham, co robisz że DAJESZ RADĘ? 
Im więcej się wyjeżdża i przebywa w różnych miejscach czy wśród różnych kultur, tym szybciej człowiek oswaja się z danym z miejscem i przekłada się to na kolejne doświadczenia. Z drugiej strony nie wszędzie musisz czuć się jak w domu. Dla jakiegoś celu można się czasami poświęcić, o ile jest tego wart. Nie lubię Birmingham, ale wytrzymuję, bo wiem, że jestem tu z misją skończenia studiów. Z góry założyłam, że nie będzie to dla mnie najlepszy czas, więc przynajmniej się nie rozczarowałam;). Daję też radę bo póki co ciągle mam przed sobą wizje podróży, sam fakt czekania do wakacji by mi nie wystarczył.

Wyobrażam sobie, że ciężko jest być z daleka od domu, ale też zastanawiam się jak to jest z przyjaźniami? Poza miejscem ciężko jest przecież zostawić ludzi, z którymi się obcuje przez długie miesiące, jak np. gdy pracowałaś w USA. Jak sobie z tym radzisz?
 Przyzwyczaiłam się, że nigdy nie mam przy sobie przyjaciół, a jeśli mam, to że będę musiała się niedługo z nimi rozstać. Moi najbliżsi znajomi praktycznie nie znają się ze sobą, bo nigdy nie było okazji żeby zebrać wszystkich w jednym miejscu, a mieszkają w innych miastach lub państwach. Chciałabym, że któregoś dnia wszyscy spotkali się w jednym gronie.


25 lis 2012

Maddie the Coonhound.

Patrzę na Maddie i zastanawiam się jakim cudem ona pozwala robić ze sobą to, co widać na zdjęciach, mój pies ledwo daje sobie włożyć coś na głowę, a po chwili już to zrzuca;).
Kiedy trafiłam na stronę Maddie on Things, przeglądaniu zdjęć nie było końca. Fotograf Theron Humphrey, razem ze swoim psem wybrał się na roczną podróż przez Stany, żeby zrealizować pewien fotograficzny projekt. W między czasie robił zdjęcia Maddie, ustawiając ją w różnych miejscach. Podobno ta rasa z natury lubi się wspinać, a dodatkowo Maddie, w przeciwieństwie do większości czworonogów, woli stać niż leżeć. Theron codziennie wrzuca zdjęcia swojego psa na wspomnianego tumblra, możecie też śledzić go na instagramie.

W kwietniu ma pojawić się również książka/album z ich wspólnej podróży.


Seria zdjęć z przebraniami na Halloween.

To środkowe zdjęcie w dolnym rzędzie jest przesłodkie.

22 lis 2012

It's Thanksgiving! 10 pomysłów na dania z okazji Święta Dziękczynienia.

Dwa lata temu, w ostatni czwartek listopada zjadłam miniaturowe śniadanie i poszłam na cały dzień do kina, żeby nie myśleć o jedzeniu i zrobić sobie jak najwięcej miejsca na kolację z okazji Święta Dziękczynienia.
Myślę, że powinniśmy odesłać Walentynki z powrotem za ocean, a ściągnąć Thanksgiving Day. Wiem, że historia święta nijak miałaby się do naszej tradycji, ale skoro Dzień Dziękczynienia wiąże się z dobrym jedzeniem i kolacją w gronie bliskich osób, to czy nie możnaby zrobić wyjątku?;)
W ten specjalny czwartek człowiek czuje się, jakby obchodził Boże Narodzenie, ale kiedy wraca z (w gorszej wersji sprząta po) takiej kolacji z rozciągniętym na wszystkie strony żołądkiem, zdaje sobie nagle sprawę, że ulubione święta dopiero nadejdą i to już za miesiąc.
Sama czułam się wtedy tak, jakby był koniec grudnia. Syta i zadowolona wracałam z nowojorskimi dziadkami i dziećmi taksówką do domu. Z mocno wysuniętej na północ części Upper East Side zmierzaliśmy do Midtwon, bo wtedy mieszkaliśmy jeszcze przy Times Square. Siedziałam przy oknie i przyglądałam się ulicom. Przecięliśmy Central Park i jechaliśmy w dół Columbus Ave, która później zamieniła się 9tą Aleję. Przygaszone miasto, niewielki ruch i ozdoby świąteczne sprawiły, że poczułam prawdziwą atmosferę Bożego Narodzenia, dużo bardziej niż miesiąc później, kiedy na dobrą sprawę świąt nie obchodziłam.


Tego dnia, zarówno w Kalifornii jak i Nowym Jorku spotkałam się z kilkoma nowymi potrawami. Wcześniej nie podejrzewałabym, że słodkie ziemniaki można podawać z marshmallow i że może to dobrze smakować;).
Wyszukałam dzisiaj 10 przepisów (niestety wszystkie w języku angielskim), zarówno tradycyjnych jak i unowocześnionych, które mogą zachęcić Was do spróbowania nowych potraw i deserów związanych z Thanksgiving.

- Pieczone marchewki z orzechami pekan i syropem klonowym - brzmi jak ciekawy warzywny dodatek to zimowego niedzielnego obiadu, z pieczonym kurczakiem czy mięsną pieczenią w roli głównej

- Kremowy szpinak z przyprawioną bułką tartą - zimą jemy więcej warzyw podawanych na ciepło, a taki szpinak jest łatwy w przyrządzeniu.

- Puree ziemniaczano- selerowe - alternatywa dla klasycznego ziemniaczanego puree.

- Zapiekanka ze słodkich ziemniaków z orzechami i marshmallow - danie dla odważnych, brzmi jak deser, chociaż traktowane jest jako dodatek do dań głównych. Mnie smakowało, ale nie każdy Amerykanin za nim przepada i gdybyście planowali je przyrządzić, to najlepiej w mniejszej porcji, na wypadek gdyby okazało się niezjadliwe;).

- Brokuły z migdałami, czosnkiem i wędzoną papryką - pomysł na prostą zimową sałatkę.

- Smażona brukselka z chorizo - brukselka tradycyjnie serwowana jest raczej z pancettą/bekonem, ale to połączenie z chorizo zdecydowanie do mnie przemawia, o ile lubi się brukselkę;).

- Dyniowy pudding chlebowy z dulce de leche - nie mam pojęcia dlaczego nie zrobiłam nigdy w domu puddingu chlebowego, skoro pracując kiedyś we francuskiej restauracji robiłam go często i wprost uwielbiałam. Ten, z dynią i karmelem musi być obłędny.

- Czekoladowa tarta z orzechami pekan - dwa lata temu chocolate pecan pie ciotki Kathy, była dla mnie deserem nr 1 na dziękczynnym stole.

- Dyniowy mus z bourbonem - nie jadłam nigdy musu dyniowego, ale skoro lubię wszelkie inne desery dyniowe i konsystencję musu, to wiem, że ten również by mi zasmakował.

- Czekoladowo-dyniowe tiramisu - interesująca opcja dla tego tradycyjnego włoskiego deseru.


P.S. W przypadku przyrządzania deserów z amerykańskich przepisów, zawsze polecam zmniejszać ilość cukru, czasem nawet o 2/3 ;).

20 lis 2012

Ask me anything.



Od ostatniego posta z pytaniami minęły ponad trzy lata (choć mam wrażenie jakbym pisała go w zeszłym miesiącu!), od tamtej pory przybyło trochę czytelników i pomyślałam, że może pora go powtórzyć. Do podróży pozostało jeszcze trochę czasu, nowych zdjęć brak i to jest chyba dobry moment. Zapytajcie mnie o cokolwiek, a ja za jakiś czas dodam tu odpowiedzi. Na pewno niektóre pytania się powtórzą, nawet te, na które odpowiadałam już setki razy, ale dopóki temat nie będzie wykraczał poza granice przyzwoitości, to postaram się odpowiedzieć na wszystkie;).

18 lis 2012

Prasa kulinarna i Magazyn Smak.

Nie da się ukryć, że rozkręca się w Polsce moda na jedzenie. Widać to po tym, co serwuje nam telewizja, co dzieje się w  internecie i gastronomii. Organizowane są festiwale jedzenia, warsztaty kulinarne, zachęca się do zdrowego odżywiania, w inny sposób niż kiedyś. Nowe lokale w stolicy wyskakują jak grzyby po deszczu, próbując nadążyć za zmieniającymi się trendami. Niedawno wszyscy jedli sushi, był szał na cupcakes, ostatnio na fali są burgery. Lokale szybko zyskują fanów oraz opnię tych, w których warto bywać i często w podobnym tempie tracą popularność. Jedni zgapiają pomysły od drugich i zamiast kilku dobrych miejsc, tworzy się mnóstwo przeciętnych. Albo co gorsze, efekt masowego kopiowania świetnego pomysłu, odbiera urok oryginałowi. We wrześniu przeczytałam na stronie NaTemat dobry wywiad z Agatą Wojdą, szefową kuchni w restauracji Opasły Tom, która miała do powiedzenia kilka ciekawych rzeczy na podobny temat.

Nie ma się też co ukrywać, że poza Warszawą i ewentualnie kilkoma innymi większymi miast, niewiele się w temacie kulinarnym dzieje. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do Polski, mam wrażenie, że przybyło nowych bud z kebabem. Aż ciśnie się na język ubolewnie z powodu kebabu jako narodowego polskiego fast foodu, ale pominę ten temat i zahaczę o blogi.
O popularności tych kulinarnych nie trzeba nikomu mówić, bo dzisiaj jest to jedno z głównych źródeł czerpania przez nas przepisów. W ostatnim roku  zauważyłam z kolei szczególną popularyzację stron i facebookowych fan page'ów poświęconych jedzeniu, ale od innej strony niż ta, spotykana zazwyczaj na blogach kulinarnych. Autorami niekoniecznie są osoby lubiące/umiejące gotować, a jednak nie ujmuje to ich zamiłowaniu do jedzenia. Wolą jadać na mieście, więc zamiast przepisów umieszczają recenzje restauracji, można dowiedzieć się z ich stron o otwarciu nowych lokali albo na jakie imprezy kulinarne warto się wybrać. Nie brakuje zdjęć a czasami linków do przepisów z innych źródeł.

Podobnie jak w przypadku stron, blogów, programów kulinarnych, można też było się spodziewać zmian w prasie kulinarnej. Dostępne do tej pory tytuły prezentowały się wyjątkowo słabo w porównaniu z ilością magazynów o innej tematyce. Weźmy pod lupę chociażby modę,  która od dawna ma swoje Elle, Twój Styl, Panią, Glamour i wiele innych. W dziale kuchni odkąd pamiętam znajdowały się pisma, utożsamiające zainteresowanie kulinarne z paniami 50+, wpasowującymi się w stary obraz gospodyni domowej. Magazyn Kuchnia różnił się oczywiście od Poradnika Domowego, ale ilekroć miałam go w rękach, zdjęcia i stylizacje dań nie powalały, a przepisy nie zainteresowały na tyle, żebym miała ochotę wracać z nowym numerem do domu.
Dwa lata temu powstał magazyn Food & Friends, polska edycja szwedzkiego magazynu kulinarno-lifestylowego. Wydawało mi się wtedy, że będzie to moment w którym nastąpi jakaś zmiana w prasie kulinarnej. I rzeczywiście pojawiło się coś nowego, tylko nie w kierunku, którego oczekiwałam. Magazyn skierowany jest do garstki ludzi, których stać na stołowanie się w najdroższych restauracjach i zakupy w sklepach podobnej rangi. Wyszukane przepisy z drogimi i trudnymi do zdobycia składnikami mało kogo zachęcają do przyrządzenia dań w domu. Potrawy wystylizowane w ekskluzywnym stylu, sfotografowane w sztucznym świetle też bardziej przypominają katalog skierowany do skandynawskiego restauratora niż czytelnika, który chciałby odtworzyć dania we własnej kuchni.

W 2010 z radością obserwowałam narodziny amerykańskiego magazynu Kinfolk. Stworzyła go grupa artystów nie tylko ze Stanów, ale też kilku innych zakątków świata, w tym blogerów i fotografów, których śledzę od kilku lat. Pierwszy numer dostępny był online, później pojawił się w drukowanej wersji. Kinfolk powstał z zamiłowania autorów do spotkań przy stole w gronie znajomych. Zachęca do zwolnienia tempa, docenienia drobnych rzeczy jak proste i zdrowe jedzenie. Szata graficzna, zdjęcia są na najwyższym poziomie, a estetyka idealnie mieści się w określeniu "rustic wooden table-ism". Nie ma w nim reklam, jest za to mnóstwo pasji i wspaniałego zmysłu artystycznego.

Czułam, że prędzej czy później magazyn podobny do Kinfolk powstanie również w Polsce. I tydzień temu faktycznie się pojawił, pod nazwą Magazyn Smak. Już czytając wstęp poczułam się jakby słowa były skierowany wprost do mnie i od razu nabrałam ogromnego apetytu na całą resztę. A na 142 stronach jest co czytać. Nie brakuje rozmów z ludźmi z kraju i zagranicy, związanymi w różny sposób ze światem kulinarnym, których nazwisk może wcześniej nie znaliście, ale którzy mają coś ciekawego do powiedzenia. Są felietony, wrażenia z kulinarnych podróży, tematy związane z designem, nawiązania do polskiej tradycji, recenzje restauracji. Wśród przepisów jest wiele takich, które sama chętnie bym wypróbowała. Duży plus za matowy papier, niewielką ilość reklam i dopracowane szczegóły od doboru czcionki, po rozmieszczenie małych zdjęć. No właśnie, zdjęciom też ciężko cokolwiek zarzucić, bo potrawy stylizowane i fotografowane są wedle aktualnych trendów, nie brakuje ciemnego tła, przyciemnionego i naturalnego światła. Na okładce znalazło się zdjęcie w ciepłym świetle zachodzącego słońca, wewnątrz jest reszta sesji, z letniej kolacji na dachu.
Jeżeli miałabym się koniecznie do czegoś przyczepić, to uderzające podobieństwo do Kinfolka.   Kolacja na dachu przystrojnym kolorowymi lampkami...takiemu obrazkowi znacznie bliżej do Brooklynu niż Warszawy. Z drugiej strony jednak, to oczywiste, że trendy płyną do nas przede wszystkim z Zachodu i niemalże każda moda przychodzi zza oceanu, ale chyba już zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić.
Cena magazynu to 22zł, ale trzeba tu zaznaczyć, że ukazywać się będzie cztery razy w roku.




Na koniec chciałam jeszcze tylko wspomnieć w kilku zdaniach o Monitor Magazine. Pewnie nie zauważyłabym jego pojawienia się na rynku, gdyby nie współpraca przy drugim numerze z Elizą Mórawską, autorką bloga White Plate. Już na zdjęciu okładki zauważyłam kilka dobrze zapowiadających się tytułów i byłam bardzo ciekawa tego, co znalazło się w środku. Magazyn określa się jako biznesowo-lifestyle'owy, pierwszy tego typu dwujęzyczny (choć ta angielska chowa się na ostatnich stronach) i chyba bliżej mu do stylu życia niż biznesu, co jak dla mnie jest plusem. Nie wiem czy to kwestia tylko tego numeru, ale znalazłam w nim dużo dobrych, interesujących mnie artykułów. Wywiad ze Schottem Schumanem, Toddem Selby, nowojorski felieton Filipa Niedenthala, rozmowa z twórcami Baked i zdjęcia z hotelu Wythe Hotel pozwoliły powrócić na chwilę do NYC. Dodatek White Plate, którego Liska będzie teraz redaktor naczelną, zrobił na mnie równie pozytywne wrażenie. Mam nadzieję, że pismo utrzyma poziom.



16 lis 2012

Soe visiting Poland.

Do tej pory widywaliśmy się tylko w Nowym Jorku, a teraz siedzimy na jednej kanapie u mnie w domu. Zainspirowałam Soe do podróżowania, zostawił swoją pracę w finansach i od września podróżuje po Europie. Spędził sporo czasu w Niemczech, Holandii, przyjechał odwiedzić mnie w ZG, a kolejnymi przystankami będzie Francja, Belgia, Luksemburg i Warszawa. Ze względu na zieloną kartę, w grudniu wraca do NYC, ale w styczniu wybiera się już do Brazylii. Z kolei wiosną przyjeżdża znowu do Europy, żeby odwiedzić południe kontynentu. Nie mógł odwiedzić teraz wielu krajów ze względu na skomplikowaną sprawę z wizą, ale ładniejszą, jak dla mnie mnie, część Europy zobaczy w przyszły roku.
Na kilka ostatnich dni zaplanowałyśmy z mamą polskie menu, żeby choć w małym stopniu zapoznać gościa z naszą kuchnią. Były krokiety, pierogi ruskie, barszcz, żurek, bigos i wiele różnych przekąsek. Soe spróbował kiedyś w NYC moich pierogów, a na Greenpoincie żurku, ale w końcu w domu wszystko smakuje lepiej. Moi rodzice jak zwykle spisali się wzorowo w roli gospodarzy, a Soe, co było do przewidzenia, poddał się urokowi moich psów i już zapowiada, że będzie za nimi tęsknił;).
Zadałam mu też kilka pytań dotyczących podróży z pomysłem dodania ich na bloga. Początkowo myślałam, że przetłumaczę całość, ale nie mam czasu, musze przygotować się do jutrzejszego powrotu do Anglii, więc zostawię Was z oryginalną wersją.
Update: Jeden z czytelników był tak miły, że przetłumaczył rozmowę za mnie, więc polskiej wersji szukajcie w komentarzach;).

Why did you decide to travel?
There are really many more reasons, but the most important ones are - to be free, to live on my own terms, not have other people or the conventional wisdom tell me what to do. to take risks, before it gets too late, and also to push myself away from my comfort zone. to meet old friends and new people, everything really does feel better when it's shared. to try something different and new in order to appreciate the old. to open up to new mentalities and possibilities. to have fun.

What is your biggest excitement about travel?
To learn. To learn about people, the food, the habits, the history, the common desires for happiness. I love to listen to other people, and they always have something to teach or share something with me. The food has always been delicious too - not just the restaurant food, but the everyday stuff that is prepared for breakfast, lunch, and dinner in the regular kitchen. I love the history because it gives color and perspective to the culture and how and why people act. I'm always amazed at how far a genuine smile can get me to find new connections.

How is the experience so far?
Amazing. Couchsurfing has been amazing as well. When things have looked down or bored, CS came to the rescue. Sometimes the best and most memorable experiences are the unexpected ones. I really enjoyed riding the Dutch bikes, to eat the local food and attend the local fairs, and seeing the environmental efforts of the European countries. It has also been amazing to see all my old friends again as well.

I know you've only been here a few days but what are your thoughts about Poland so far?
With all the subtle differences in the cultures and languages, the people of Poland are still very similar to the people of Europe. By that i think if we go back far enough, we all start to share similar characteristics and if you go even farther, we are all human. I really like Zielona Gora, it's such cute little town, and this has been helped too much by the hospitality of Ula and parents. The food has also been really special - cooked with great love by Ula's mom. and the alcohol too.

What is your travel philosophy?
To never rush things when visiting places. I stayed one month in Hermany, two weeks in Holland, and hope to take things at a normal easy pace so I hopefully won't get burned out on such a long trip. I want to take risks in order to create memories. I want to travel in a way that's tries a little bit of everything, and what the locals do. For example, I really enjoy traveling around on car rideshares, on trains, and hopefully in the future I will be on buses, boats, and hitchhiking as well. I also make an effort to visit the small towns and try to live the day-to-day life of the people of that country, to try to be more than just a tourist which I can probably do when I'm old as well. I want to connect with people, and to share a smile and a laugh with others.

What are your plans after going back to the U.S.?
To be honest I don't know. Three months ago I thought I would have to find a job again. But I think my ideas and future thoughts are changing constantly as i take in new experiences. I know that I want to accomplish something meaningful in life. So i'm trying to combine the two. You know, it's good to have some direction and a rough plan for the future so I have some support and self-confidence that what I'm doing is going to be okay, and that way I won't regret it later because I didn't think it through enough. Then, I let the travel take me to unexpected places and people, and let the experiences change and shape the way i think and feel.

Any other thoughts/comments?
I must say the support from Dad is one of the biggest encouragements. Having a supportive parent or person to love my efforts and ideas gives me a lot of strength and confidence to continue in my travels even when I run into some obstacles. I cannot thank him enough for supporting me for everything.
I really think about the quote from a movie "There is no gene for the human spirit" a lot. I think I changed a lot from since I was 16, and I think we're all capable of achieving our hopes and dreams. In the end, I think this trip is big one achievement that I'm very proud of myself, and I want to continue to take many risks.
Travel is such a great way of expressing my freedom, from the system to fulfilling the inner wanderlust and thirst for exploration. It was such a great feeling to quit my job, and to be able to stick to my own principles.

14 lis 2012

Grudniowa podróż.

Chyba pora na mały update co do wygranego dzięki Wam biletu lotniczego...
Przyzwyczajona do tanich lotów, myślałam, że mając voucher na 7tys zł oblecę Ziemię dookoła, wsiadając do samolotu pod domem i wysiadając na własnym podwórku. Trochę się przeliczyłam, bijąc przy okazji rekord w ilości czasu spędzonego na szukaniu połączeń lotniczych. Voucher był do zrealizowania na stronie Aero.pl, a więc niestandardowo i decyzje musiałam konsultować z serwisem. Przejrzałam wszystkie możliwe opcje każdej linii, wyloty z każdego europejskiego miasta, różne daty, przesiadki na każdym głównym lotnisku Azji, przylotu na różne lotniska Australii i okolicznych krajów.
Niestety tak już jestem zaprogramowana, że nie lubię przepłacać, za bilety lotnicze zwłaszcza. I chociaż bilet jest darmowy (pomijając podatek 700zł), to lot w dwie strony, nawet na koniec świata za  6-7tys zł uważam za przegięcie;). Wiem, że da się polecieć za 1/3 tej ceny i nie chciałam wykorzystać całego voucheru na jeden bilet, ani poświęcić podróży wyłącznie na Australię, głównie ze względu na koszty. Miałam zamiar połączyć ten wyjazd z jakimś niedrogim azjatyckim krajem. Na samym początku wogóle planowałam, że drugim miejscem będzie Nowa Zelandia, ale po czasie pomyślałam, że wolałabym wybrać się tam kiedyś na dłużej, bez pośpiechu. Później zechciałam odwiedzić którąś z wysp Pacyfiku i przez dłuższy czas byłam nastawiona na Fidżi. Powodem kolejnych zmian planów za każdym razem były koszty biletów, które przekraczały moją wygraną. Dalej w planie miałam Tajwan, a następnie trasę przez Filipiny (natrafiiłam na niedrogi lot z Europy). Stamtąd chciałam na własną rękę polecieć na Tajwan czy do Korei, bo aero.pl nie miało w bazie dostępnych biletów, które widziałam w innych wyszukiwarkach. Niestety loty do Australii i z powrotem z każdego miejsca w Azji (z biletów dostępnych w serwisie) okazywały się w nieciekawych cenach. Duże znaczenie ma też okreś świąteczny, kiedy ceny potrafią wzrastać nawet trzykrotnie.
Niby ostatecznie wybrałam  podróż z pobytem w Indonezji. Tutaj zaczęły się jednak schody przy próbie rezerwacji przez stronę. Szukałam innych kombinacji, które znowu okazywały się niemożliwe do zrealizowania, albo ceny wyższe niż te, które ja znajdowałam. W pewnym momencie zaczęłam żałować, że w ogóle wygrałam ten bilet, bo miałam już serdecznie dość;).
Ostatnią próbą było zarezerwowanie lotu Rzym-Sydney w dwie strony. Kiedy tutaj też pojawił się problem, poddałam się i byłam już praktycznie zmuszona do zrezygnowania z Australii.
I wtedy dostałam maila, że udało się zarezerwować trasę w cenie, którą wyszukałam.
Bilet został już wystawiony i 10 grudnia lecę do Sydney, wracam 8 stycznia. Prawdopodobnie wybiorę się też w tym czasie do Nowej Zelandii, niestety te bilety, razem z innymi wewnątrz Australii muszę zarezerwować już na własną rękę. Podobnie podróż z/do Rzymu, ale nie mogłam wybrać wylotu z UK, bo wszystko było znacznie droższe.
Cięcie kosztów biletu do Australii ma też swoją dobrą stronę. Wykorzystałam 4600zł, a za pozostałą sumę zarezerwowałam loty na wiosnę, a więc wiem już gdzie spędzę przerwę wielkanocną. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko, jeśli kierunek zdradzę Wam innym razem;).
A teraz czas zacząć planować australijską podróż, czasu pozostało niewiele!


picture taken by alan del rio

12 lis 2012

Purikura photos from Tokyo.

W naszym wyjeździe do Japonii na liście "do zrobienia" nie mogło zabraknąć purikury! Po raz pierwszy spotkałam się z nią w Japantown w San Francisco, o czym pisałam tutaj. Japońskie foto-budki powstały w połowie lat 90-tych i do dzisiaj można spotkać je przede wszystkim w centrach rozrywkowych w Japonii. Budki różnią się między sobą m.in tematem i układem zdjęć. Po wejściu do środka na ekranie wybiera się tło, szablony, naturalny/powiększony rozmiar oczu, jest też opcja rozjaśnienia skóry, która poprawia jej wygląd. Powiększone oczy wyglądają czasami śmiesznie, ale i tak foty z purikury mają to do siebie, że wychodzi się na nich ładniej niż w rzeczywistości;). Najlepsze jest jednak samo pozowanie i późniejsze ozdabianie zdjęć na ekranie, za każdym razem w języku japońskim. Dostarcza to przy okazji trochę stresu, bo czas jest ograniczony, a kierowanie się intuicją na każdym kroku wiąże się z niespodziankami aż do chwili wydrukowania zdjęcia.
Wczoraj zeskanowałam nasze zdjęcia, a te poziome przedzieliłam na pół, żeby wrzucić je w większym rozmiarze. Przepiękny kicz!

Za pierwszym razem przy dekorowaniu nie mogłyśmy zatrzymać uciekającego czasu, aż w końcu Bzu niechcący kilknęła na "zakończ" i nie miałyśmy okazji wyżyć się przy ozdabianiu.


Zdjęcia z drugiej budki wyszły fajnie, ale szablon był gorszy, a foty mniejsze.
We are Nicoichi!!! Cokolwiek to znaczy;)


8 lis 2012

Instagram web profile.

Z Instagramu korzystam praktycznie od początku jego istnienia, od jesieni 2010, ale dopiero minionej wiosny zaczęłam czasami wrzucać foty na swój profil, a nie używać programu tylko do przerabiania zdjęć z iPhona. Nigdy nie podchodziłam do programu wyjątkowo poważnie i wciąż zdarza mi się przerabiać zdjęcia bez umieszczania ich na profilu. Kilka razy pytaliście o mój nick, niech więc wczorajsze utworzenie przez Instagram profilu online będzie pretekstem do podzielania się nazwą konta, jeżeli ktoś ma ochotę śledzić to, co tam wrzucam.

 @adamant_wanderer

A poniżej przypomnienie trzech wybranych postów z bloga z instagramowymi fotami:
- Przelot nad Nowym Jorkiem w drodze z Chicago
- Pierwsze sześć miesięcy życia w NYC
- Spacer po Islington w Londynie


P. S. Wiem, że trochę zaniedbuję ostatnio bloga, ale nic się u mnie nie dzieje, a miniony tydzień to przede wszystkim pisanie prac do szkoły. Nie robię zdjęć i nawet nie miałam żadnych zaległych do podzielenia się. Powinnam mieć w głowie inne pomysły na posty, nawet kiedy nie podróżuję, ale z tym też jakoś słabo. Dzisiaj i jutro pomęczę się jeszcze z ostatnim raportem na zajęcia z Food Product Development, a później już mogę zastanawiać się czym by się tu z Wami podzielić. Pozdrowienia!

3 lis 2012

The future has already passed.

Poza zdjęciami z Diany Mini, które wrzucę tu któregoś dnia (choć nie wyszły za dobrze), to chyba oficjalnie ostatni post z Japonii. W ogóle cała relacja nie była raczej wyjątkowo udana, czuję niedosyt pod kilkoma względami. Wygląda na to, że najlepiej z tego wszystkiego wyszło video, do którego kręcenia nawet nieszczególnie się przyłożyłam i dopiero montaż przyniósł niezły efekt. W zdjęciach nic nowego, zdaje sobie też sprawę, że niektórym mogło brakować refleksji, opisów, spostrzeżeń. Nie każdą podróż przeżywam tak samo i nie do każdego miejsca potrafię się odnieść w podobny spoób. Różne rzeczy siedzą we mnie i niestety nie wszystko potrafię 'przelać na papier'.

Naturalne jest to, że miejsca w których się mieszka porównuje się do tych, które miało się okazję odwiedzić. Złapałam się ostatnio na porównaniu Birmingham do Tokio, kiedy jadąc autobusem ktoś puścił muzykę na głos, zapominając rzecz jasna o tym, że nie wszyscy mają ochotę jej słuchać.
– W Japonii nikt by się na to nie odważył. – pomyślałam z lekkim uczuciem tęsknoty za spokojnym podróżowaniem środkiem transportu bez obscenicznie zachowujących się ludzi.
Tam każda jazda metrem była taka taka sama, bo przecież nawet o utrudnieniach w ruchu nie było mowy. A podróży towarzyszyły zawsze neutralne spojrzenia, z których niewiele dało się odczytać, choć jasne było, że gdzieś głębiej pod skórą kryje się dużo więcej. Na ulicach minęłyśmy tak wiele twarzy, ale wszystkie były do siebie podobne. Owszem, wygląd niektórych wręcz zabiegał o uwagę, ale nie o niebieskie włosy tutaj chodzi. W pamięci zapadła mi na przykład trójka starszych panów w pociągu z Kioto. Rozsiedli się na siedzeniu na przeciwko nas i podśmiechiwali przez całą drogę. Wyróżniali się, byli radośni, wyluzowani. Tego luzu trochę mi brakowało, było za grzecznie, tak jakby każdy miał linijkę w piórniku i nigdy nie zdarzyło mu się zgubić pokrywki od długopisu, a na pytanie nauczycielki wszyscy w klasie podnosili ręce w gorę.  To jak z 10-minutową prezentacją, która ostatnio zadano nam na uczelni. Miała być krótka, luźna, bo nawet nie była na ocenę. W dzień prezentacji okazuje się, że połowa ludzi ubrała się na galowo, powycinali karteczki niczym prowadzący Koło Fortuny, przygotowali materiały na kilka stron, mają grupowe próby, a prezentacja nie trwa 10minut tylko 30. Mnie wystarczyły slajdy bez obrazków i mówienie z głowy. Wiem, że to dobrze dawać z siebie wszystko na każdym kroku i podchodzić profesjonalnie do każdego zadania, ale ja nie czuję się w takiej bajce najlepiej. Poza tym te gorączkowe reakcje i wywoływanie nerwowości tam gdzie jest zbędna...zupełnie jak w kontakcie z parą japońskich celników na lotnisku. Później każde kolejne spotkanie z miejscowymi wywoływało podobne wrażenia.
Trochę bezduszna wydawała się też ta Japonia, niezależnie czy byłyśmy w zatłoczonym centrum Tokio czy spokojnej, okrytej historią Narze. Nie dało się wśród ludzi zauważyć radości z życia, czerpania przyjemności z małych rzeczy. Nawet z jedzenia, które Japończycy podobno kochają. Poza zatłoczonymi niektórymi restauracjami, co świadczyłoby o zainteresowaniu kuchnią, jakaś niemrawa mi się ta miłość wydawała.
Linia brzegowa, którą miałyśmy okazję podziwiać w drodze z Kioto była jedną z najbrzydszych jakie widziałam. Rozumiem, że Japonia to wyspa, wody ma pod dostatkiem i nie każdy fragment musi wyglądać jak Monte Carlo, ale obraz był dość ponury. Do jego dopełnienia brakowało tylko stada martwych wielorybów złowionych w celach naukowych, tfu, kulinarnych.
Nawet piękne bonsai okazały się bardziej odpowiedzią na ciasne ogrody, w których nikt 'gryla' nie robi.

Jeszcze przed wyjazdem przeczytałam w Kontynentach artykuł Pauliny Wilk, dość pesymistyczny tekst na temat Japonii, ale w dużym stopniu trafny i świetnie napisany. Pomyślałam sobie wtedy, że po powrocie przytoczę go na blogu. Prawie o nim zapomniałam, bo tamten numer Kontentów gdzieś zapodziałam, ale znalazłam dłuższy fragment tego samego artykułu w internecie i mam nadzieję, że poniższy cytat zachęci Was do przeczytania reszty pod tym linkiem.

"Wśród gigantycznych azjatyckich metropolii Tokio jest jedyną pozbawioną zapachu jutra. Nie wibruje od zgiełku jak Delhi - pełne zniecierpliwienia i tłumów przeciskających się do lepszego życia. Nie jest, jak Hongkong, futurystyczną grą komputerową - imponującym systemem, w którym ludzie to tylko pionki technologicznego imperium. Ani jak Szanghaj, który wymyśla siebie na nowo - burzy wszystko co stare i buduje udoskonalone dzielnice, z przekonaniem, że nowocześnie znaczy lepiej. Japońska stolica nie przypomina też Manili, z jej żywotnością i kontrastami, gdzie obok slumsów rosną szklane siedziby globalnych korporacji, a ulice drżą w oczekiwaniu na gospodarczą eksplozję, bo najlepsze ma dopiero nadejść.

W Tokio panuje cisza. Jak na planie filmu, którego reżyser dawno krzyknął "cięcie!". Dwadzieścia lat po wielkim finale aktorzy poruszają się w tych samych dekoracjach, odtwarzając wyuczone gesty. Są posłuszni regułom wolnorynkowego scenariusza, doskonale wytrenowani. Być może świadomi, że wszystko już było. Japonia pracuje jak sprawdzona maszyna - zgodnie z jedynym znanym sobie trybem, wciąż wydajnie, ale coraz bardziej ociężale. Częściej dopadają ją usterki i awarie, przegrywa z naturą. Starzejące się społeczeństwo, które dawno już doświadczyło szoku przyszłości, nie ma siły na kapitalistyczną rywalizację."



Shinjuku.